Jezusowi wystarczyło spojrzeć na otaczających Go ludzi, aby zobaczyć, że „…byli znękani i porzuceni, jak owce bez pasterza”. „Znękani” można też tłumaczyć jako zszarpani, wyczerpani pracą, ustający w drodze. „Porzuceni”, czyli samotni, odrzuceni, wygnani, wyrzuceni poza burtę, pozbawieni ojczyzny.
Diagnoza Jezusa jest wciąż aktualna. Czyż wielu z nas nie doświadcza wyczerpania? O wiele groźniejsze od fizycznego zmęczenia jest wypalenie duchowe, uleganie znużeniu, zniechęceniu, melancholii. Ojcowie pustyni nazywali taki stan „demonem południa” lub acedią. Ewagriusz z Pontu opisuje aż dziewięć stopni pogrążania się człowieka w niechęci do życia i do wszelkiego wysiłku. Towarzyszy temu poczucie utraty sensu, kwestionowanie życiowej drogi, skrajnie – rozpacz. Acedia atakuje często w połowie życia, kiedy pojawiają się pierwsze wyraźne sygnały przemijania. A samotność? Iluż dziś ludzi porzuconych? Małżonków, dzieci, rodziców, chorych…? Nie chcemy być samotni, ale nie chcemy też budować trwałych związków. Uczyniliśmy bożka z wolności. Dlatego jesteśmy samotni w rodzinach, wspólnotach, parafiach, na probostwach. Zachodnia cywilizacja staje się coraz bardziej kulturą bez pasterzy. Mamy rzesze urzędników, polityków dbających o swój wizerunek, telewizyjnych błaznów, rodziców „zabezpieczonych” przed dzieckiem, zblazowanych duchownych… Robotników-pasterzy mało, bo wydaje się nam, albo udajemy, że ich nie potrzebujemy. [ks. Tomasz Jaklewicz]