Podczas rekolekcji młodzieżowych uczestnicy otrzymali zadanie z pozoru proste. Każdy miał pisemnie odpowiedzieć na pytanie: „Co zrobiłbym dzisiaj, gdybym się dowiedział, że umrę jutro?”. Wielu potraktowało to zrazu jako żart. Gdy się jednak okazało, że ma to być poważne ćwiczenie rekolekcyjne, całą grupę ogarnęło pełne zadumy milczenie. Owocem tego ćwiczenia stało się spostrzeżenie, że zwykle „dzisiaj”, na bieżąco, zajmujemy się sprawami mało ważnymi z punktu widzenia ostatecznych przeznaczeń człowieka, natomiast sprawy rzeczywiście ważne odkładamy na potem w przekonaniu, że przed nami jeszcze długi szmat życia. Dopiero uświadomienie sobie, że praktycznie każdy dzień może być dniem ostatnim, zmienia nasz sposób myślenia i pozwala uporządkować „ważność” spraw dotyczących człowieczej egzystencji. Zaczynamy porządkować nasz świat wartości, sprawy rzeczywiście ważne zaczynamy postrzegać jako pilne, nie cierpiące zwłoki, a inne, pochłaniające dotąd cały czas i całą energię, często okazują się mało istotne i tracą znaczenie w świetle faktu, że być może umrzemy już jutro.
Wynika stąd, że gdybyśmy mieli absolutną pewność, że będziemy żyli sto lat, to prawdopodobnie dla wielu z nas pierwszych dziewięćdziesiąt dziewięć lat byłoby zmarnowanych, a prawdziwe i ostateczne nawrócenia dokonywałyby się pod koniec ostatniego roku życia. A to by oznaczało, że praktycznie całe życie poszłoby na straty. Dlatego Bóg, który doskonale wie, „co kryje się w człowieku” (J 2,25), okrył „ów dzień” najgłębszą tajemnicą: „O dniu owym lub godzinie nikt nie wie, ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec”. W aspekcie indywidualnym chodzi tu o dzień naszej śmierci. W skali uniwersalnej – o dzień powtórnego przyjścia Chrystusa i sądu ostatecznego.
Nie znać daty „owego dnia” jest rzeczą człowieczą, tak dalece, że nawet Syn, który jako Bóg wiedział wszystko, jako człowiek również tej niewiedzy doświadczał, tak jak doświadczył ludzkiego ubóstwa, samotności, cierpienia i śmierci. „Niewiedza – pisał św. Atanazy – jest bowiem cechą ludzką, szczególnie zaś w sprawach tego rodzaju. Ale i to jest znakiem łaskawości Zbawcy. Skoro bowiem stał się człowiekiem, nie wstydził się wyznać nieświadomości pochodzącej z ciała (...), aby pokazać, że choć wie jako Bóg, nie wie jako ten, który posiada ciało”.
Dla nas, ludzi obciążonych „cielesną” pokusą zajmowania się najpierw tym, co przyjemne, a odkładania spraw trudnych (chociaż ważnych) na później, owa nieznajomość ostatniej godziny okazuje się zbawiennym zrządzeniem Bożej Opatrzności. Wymusza bowiem na nas konieczność twórczego wykorzystania każdej darowanej nam przez Boga chwili, bowiem każdy dzień życia może się okazać ostatnim.
W praktyce oznacza to, że chrześcijanin powinien być w każdym dniu przygotowany na śmierć pojmowaną jako ostateczne spotkanie z Chrystusem, który „złożywszy raz na zawsze jedną ofiarę za grzechy, zasiadł po prawicy Boga” w przekonaniu, że Jego zbawcze dzieło wyda w nas owoce świętości. Dlatego „śpieszmy się kochać ludzi...” (ks. Jan Twardowski). I śpieszmy się kochać Boga.
ks. Antoni Dunajski (https://liturgia.wiara.pl/doc/420022.33-Niedziela-zwykla-B/4)