Rozważania niedzielne
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania niedzielne
Żywa księga wieków zostawiła nam historię króla Ryszarda Lwie Serce, który miał niezwykłej wartości diament. Pewnego dnia na klejnocie powstała głęboka rysa. Król zwołał najlepszych specjalistów, aby diamentowi przywrócili dawny blask. Na nic zdały się ich wysiłki. Wreszcie przyjechał szlifierz, geniusz w swoim zawodzie. Z podziwu godną cierpliwością i wrodzonym talentem wyciął z drogocennego kamienia cudowną różę, a był przy tym tak zręczny, że z rysy zrobił łodygę i diament wyglądał jeszcze piękniej niż przedtem.
Dziś, w ostatnią niedzielę roku liturgicznego, oddajemy hołd Jezusowi Chrystusowi, Królowi Wszechświata. „Żyć, to być z Chrystusem; tam, gdzie jest Chrystus, tam jest życie i Królestwo” naucza św. Ambroży. On jest Królem ludzkich serc. Mocą swojej łaski sprawia, że skaza naszego egoizmu, lenistwa, braku roztropności czy dobrej woli stanie się łodygą róży. Jak w życiu łotra, który z krzyża usłyszał Jezusowe zapewnienie: „Zaprawdę powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju”.
Kiedy patrzymy na krzyż – znak naszej wiary – to naszą uwagę przykuwa umieszczony nad głową Jezusa napis: „To jest Król żydowski”. Na te słowa patrzyli członkowie Wysokiej Rady, żołnierze, zgromadzeni ludzie – widziała go Matka Jezusa. Co oznaczają te słowa? W mentalności ludzi tamtych czasów, jak i w rozumieniu Rzymian, Jezus był przywódcą zbuntowanych Żydów, żadnych władzy. Oskarżony Mesjasz wskazuje tu jednak na niezrozumienie ze strony jego oskarżycieli. Królowanie Jezusa nie opiera się bowiem o ziemskie zasady czy przywileje, ale pochodzi z wysoka. Królestwo Jezusa nie jest budowane na ziemskich strukturach i ludzkich układach, lecz na trwałym fundamencie miłości z Ojcem w mocy Ducha Świętego. Królowanie Jezusa nie jest egoistycznym narzucaniem swej woli i władzy, aby jak najbardziej wykorzystać poddanych, lecz jest cierpliwym czekaniem na każdego, kto w swojej wolności i pokorze zbliży się do Niego, aby zaczerpnąć ze zdrojów zbawienia.
Jezus króluje z wysokości krzyża. To, co przez Jego oprawców zostało przewidziane jako kara, poniżenie i upokorzenie staje się znakiem mocy i panowania. Cierpiący i wyszydzony Mesjasz i Wybraniec Boży w akcie swojej całkowitej ofiary Miłości pokazuje moc chwały i majestat zbawczego działania. Obelgi żydowskich przywódców religijnych, żołnierzy i jednego ze złoczyńców, które mają Jezusa upokorzyć w rzeczywistości stają się właściwymi tytułami Jego tożsamości. Bóg ze zła wyprowadza dobro. „Gdzie jednak wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska, aby jak grzech zaznaczył swoje królowanie śmiercią, tak łaska przejawiła swe królowanie przez sprawiedliwość wiodącą do życia wiecznego przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego (Rz 5,20).
Nasze codzienne życie ma być nieustannym poddawaniem się królowaniu Jezusa Chrystusa. Dzięki Jego pomocy będzie możliwe wyzwolenie spod władzy własnych grzechów, nieuporządkowanej miłości własnej, ambicji i pożądań. Z wysokości krzyża pragnie On koić nasz ból, opatrywać nasze poranione serca, pocieszać i przytulać do swych zbawczych ran. Bo wartością zdolną uszczęśliwić człowieka nie jest spokojne życie na ziemi, lecz pełnia życia w królestwa Bożym.
ks. Leszek Smoliński (https://liturgia.wiara.pl/doc/420073.Uroczystosc-Jezusa-Chrystusa-Krola-Wszechswiata-C)
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania niedzielne
Słuchając słów dzisiejszej Ewangelii zauważamy, że Pan Jezus zwraca naszą myśl w kierunku tego, co nieprzemijające. „Przemija bowiem postać tego świata”. W ten sposób pragnie pokazać, że ziemska rzeczywistość stanowi jedynie odbicie piękna, którym jest sam Bóg. Pretekstem do proroctwa Jezusa o zburzeniu Jerozolimy była uwaga o wystroju budowli, przyozdobionej pięknymi kamieniami i darami. Rozważania na temat budowli, która powstawał już od 46 lat, były pretekstem do wyrażenia o wiele ważniejszej prawdy. Jezus naucza, że jego uczniów czekają prześladowania. Jest to nieodłączny element życia Kościoła w każdym czasie i we wszystkich okresach, także i w obecnych czasach. Jest do także moment „składania świadectwa”. Bóg nie opuszcza prześladowanych, spieszy im z pomocą przez cnotę męstwa.
Każdy chrześcijanin, zjednoczony z Chrystusem w sakramencie chrztu, zobowiązany jest dawać świadectwo o Ewangelii. Nie wszyscy chrześcijanie są jednak powołani do świadectwa poprzez krwawe męczeństwo. Świat zna również inne formy prześladowań, które domagają się od uczniów Chrystusa odważnego świadectwa. Doskonale tę prawdę rozumiała bł. Klara Badano, Włoszka, należąca do ruchu Focolare, która zmarła mając niespełna 19 lat.
Klara była dzieckiem długo oczekiwanym. Miała piękne oczy, urzekający uśmiech, była inteligentna, komunikatywna, żywa, radosna i przepadała za sportem. Uwielbiała Afrykę. Sama snuła plany, że kiedyś wyjedzie tam do pracy jako lekarz. Od mamy nauczyła się mówić Jezusowi zawsze „tak”. Kiedy z okazji Pierwszej Komunii św. otrzymała Pismo święte, wyznała: „Tak jak łatwo mi było nauczyć się alfabetu, tak też musi być mi łatwo żyć Ewangelią”. Na różne sposoby starała się dać odczuć innym swą miłość. Przekazywała np. swe pieniądze dla potrzebujących dzieci w Afryce, gdzie pracował jej znajomy, a podczas spotkań najmłodszych członków Ruchu pomagała innym dzieciom żyć jednością i miłością. Z biegiem lat zaczęła się czuć szczególnie odpowiedzialna za niewierzących, uważając, że ich powinna kochać najbardziej, gdyż „nie mają radości i nie wiedzą, że Bóg je kocha”.
Wszystko układało się po jej myśli, aż pewnego dnia, miała wówczas siedemnaście lat, kiedy wykryto u niej nowotwór kości. Dla Klary był to początek dwuletniej drogi krzyżowej. Ale ona nie rozpaczała. Przykuta do łóżka, powtarzała: „Nie mam już nic, ale pozostaje mi jeszcze serce, którym mogę kochać”. To ona podnosi na duchu innych i pociesza. Zapytana, czy bardzo cierpi, odpowiada: „Zauważyłam, że Pan Bóg chce ode mnie czegoś więcej, rzeczy większej... Interesuje mnie tylko wola Boża, czynienie dobra. Byłam pochłonięta ambitnymi planami, które w tej chwili nie mają żadnego znaczenia, są ulotne i błahe. Teraz czuję się pochłonięta planem Bożym, który coraz bardziej się przede mną odsłania”. Jeszcze przed śmiercią, która nastąpiła 7 października 1990 roku, wyraziła zgodę na przeszczepienie jej rogówek. Jak powiedziała jej matka – był to ostatni akt miłości do ludzi z jej strony. Ostatnie słowa skierowała do swojej mamy: „Bądź szczęśliwa, bo ja nią jestem”.
ks. Leszek Smoliński (https://liturgia.wiara.pl/doc/420072.33-Niedziela-zwykla-C)
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania niedzielne
Szybkie zmiany w codziennej rzeczywistość, do których trudno się dostosować, sprawia, że nieustannie za czymś gonimy. Boimy się zatrzymać, aby inni nas nie wyprzedzili, bo wtedy odpadniemy w rywalizacji. Boimy się stracić to, co udało nam się od życia wyszarpać. Jesteśmy jak worki bez dna, bez względu na to ile włożymy i tak będzie mało. Dlaczego? Bo człowiek jest z natury istotą poszukującą.
Jednego z takich poszukujących możemy zobaczyć w dzisiejszej Ewangelii. To Zacheusz człowiek bardzo bogatego. Jako zwierzchnik celników zatrudniał na podległym mu terenie poborców i ustalał wysokość cła za sprzedawane towary. Z jednej strony jego stanowisko zapewniało mu pokaźny dochód, z drugiej – było przyczyną nienawiści ze strony ludu. Mimo iż Zacheusz był daleki duchowo od Jezusa, pragnął jednak Go zobaczyć. W tym celu wspina się na sykomorę, by nie przeoczyć momentu przejścia Jezusa. Ewangelista Łukasz ukazuje to spotkanie, by zwrócić naszą uwagę na sens posłannictwa Bożego Syna. Jest nim odnalezienie tych, którzy pogubili się na życiowych ścieżkach, a przez ludzi zostali odepchnięci i skazani na potępienie.
Postawa Zacheusza bardzo dobitnie wskazuje na fakt, że spotkanie z Jezusem może zmienić dotychczasowe życie, nawet człowiek, który po ludzku znajduje się na pozycji przegranej. Znakiem rozpoczęcia przez Zacheusza nowego życia jest chęć naprawienia wyrządzonych wcześniej krzywd. Zacheusz nie musiał, lecz chciał dać połowę majątku na rzecz potrzebujących. Również nie musiał zwracać aż tak wiele tym, których okradł. Ale zrobił to, ponieważ spotkał Zbawiciela. Nie była to więc tylko pusta deklaracja, skoro Jezus mówi w odpowiedzi: „Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu”. Postawa Zacheusza tak poruszyła jego rodzinę, że wszyscy przyjęli zbawienie Boże przez wiarę w Jezusa. W odróżnieniu od bogatego młodzieńca przeżywa radość, ponieważ spotkanie zmieniło jego sposób patrzenia na życie i było momentem objawienia wewnętrznej wolności w stosunku do posiadanego majątku.
Jezus Chrystus został posłany na świat przez kochającego Ojca. A „każdy, kto w Niego wierzy, ma życie wieczne”. Drogą do spotkania z Jezusem jest otwarcie na łaskę i wewnętrzne nawrócenie. Wejście na drogę Jezusa jest nie tyle zasługą człowieka, co raczej uprzedzającą łaską dobrego Boga. Kard. Martini zauważa w odniesieniu do dzisiejszej sceny, że „Zacheusz zmienia się w momencie, gdy ten, o którym myślał, że go nie ceni – Zacheusz, jest grzesznikiem i wykluczonym ze wspólnoty – okazuje mu osobiście szacunek".
Bóg, który oczekuje na spotkanie z człowiekiem, zawsze zaczyna rozmowę w tym miejscu, w którym się człowiek znajduje – „w pobliżu sykomory”. Przekonują nas o tym niemal wszystkie ewangeliczne spotkania Jezusa z ludźmi. Bóg oczekując na człowieka sam stał się człowiekiem, naszym Bratem. To w Nim mamy orędownika u Ojca. Aby zmienić swoje życie potrzebne jest spotkanie z Boża miłością i rozeznanie swojej sytuacji. Pomocą może stać się modlitwa oparta na lekturze słowa Bożego. Wtedy mamy szansę odkryć, że Bóg daje nam łaskę pocieszenia nawet w największych trudnościach i łaskę, aby zacząć od nowa.
ks. Leszek Smoliński (https://liturgia.wiara.pl/doc/420070.31-Niedziela-zwykla-C)
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania niedzielne
Troska o życie wieczne odgrywa w życiu dzisiejszego człowieka rolę drugorzędną, a niekiedy jest uważana za coś wprost staromodnego, a zatem i wstydliwego. Karl Rahner, wybitny teolog i uważny obserwator świadomości religijnej ludzi XX wieku, zauważa ciekawą prawidłowość: „Są chrześcijanie, którzy są pewni istnienia Boga (...), ale nie uważają za konieczne, by troszczyć się w jakiś szczególny sposób o kwestię życia wiecznego”. Wielu ludzi próbuje też przykładać ziemską miarę, by oceniać rzeczywistość nadprzyrodzoną. A ta rzeczywistość okazuje się jakże różna od naszych wyobrażeń.
Na tym samym polegał błąd saduceuszów z dzisiejszej Ewangelii. Przykład o siedmiu mężach jednej żony miał być dowodem przeciwko zmartwychwstaniu i życiu wiecznemu, w które saduceusze nie wierzyli. Jezus udziela im jednak odpowiedzi na trapiące ich wątpliwości, z którymi sami nie są sobie w stanie poradzić. Ci, którzy zostaną uznani za godnych udziału w świecie przyszłym, „ani się żenić nie będą, ani za mąż wychodzić”.
W myśleniu o rzeczach ostatecznych, jak niebo, piekło, czyściec czy oglądanie Boga twarzą w twarz trudno nie uciekać się do wyobraźni. Bo przecież „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują”. Zatem nasze poszukiwania życia wiecznego to wyraz odwagi wiary, która poważnie traktuje zachęty do odkrywania Boga jako pełni szczęścia. Dzieje się to zgodnie z pragnieniem, które Bóg zapisał w ludzkim sercu. Obrazuje to historia prześladowań rodu Machabeuszów, męczeństwo braci w obronie wiary i wierności Bogu i Jego przykazaniom staje się obrazem bohaterstwa naszych przodków. Determinacja i odwaga udręczonych braci oraz pewność, że są w rękach Stwórcy daje im ogromną siłę znoszenia największych męczarni. Wobec oprawców przyjmują postawę pełną godności. Gdy zbliża się koniec życia, powierzają się Bogu zdążając przez śmierć męczeńską do niebieskiej ojczyny. W Bogu pokładają swoją nadzieję, mając świadomość, że „Król świata jednak [tych], którzy umieramy za Jego prawa, wskrzesi i ożywi do życia wiecznego”.
Jeśli chcemy zbliżyć się do zrozumienia, czym jest i będzie dla nas niebo, musimy uświadomić sobie podstawowe prawdy, które należą do naszego dziedzictwa wiary, a więc potrzebę miłości. „Kto nie miłuje, trwa w śmierci”. To miłość pozwala czynić dobro i w ten sposób świadczyć o przynależności do Chrystusa, który jest niekończącym się życiem. A miłość, z racji na swoją naturę, jest wieczna, sięga poza doczesność.
Niebo to wieczna wspólnota miłości, komunia z Bogiem, oglądanie Boga „twarzą w twarz”. Z chrześcijańskiego punktu widzenia troszczyć się z zapałem o życie wieczne oznacza troszczyć się wprost o Boga i wiarę w Niego.
ks. Leszek Smoliński (https://liturgia.wiara.pl/doc/420071.32-Niedziela-zwykla-C)
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania niedzielne
W ewangelicznej przypowieści spotykamy w świątyni faryzeusza i celnika. Obydwaj są grzesznikami, ale między nimi jest istotna różnica. Faryzeusz to człowiek skrzętnie wypełniający wynikające z Prawa tzw. „obowiązki religijne”: post i jałmużnę. Ma tylko problem z modlitwą, w czasie której poszukuje siebie i własnej doskonałości, a nie myśli o Bogu. Tu oto ujawnia się obłudna natura faryzeusza. Obłuda jest zawsze przejawem braku dobrej woli i z natury swej zamyka drzwi Chrystusowi, przesłania prawdę o sobie. Tym samym uniemożliwia nawrócenie. Jezus Chrystus wyraźnie krytykuje taką „fasadową pobożność”, która zamiast rozwijać relację do Boga, skupia się na własnej doskonałości. Faryzeusz jest przykładem człowieka, który staje się kolekcjonerem dobrych uczynków. Co więcej, wyznaje przekonanie, że to wystarczy do zbawienia.
Świadomość własnej słabości i niewystarczalności sprawia natomiast, że ewangeliczny celnik, a więc człowiek powszechnie pogardzany z racji na współpracę z rzymskim najeźdźcą, nie kieruje palca w stronę drugiego. Jest świadomy, że nawet na słusznym oskarżaniu bliźniego nie zbije duchowej fortuny i nie zyska przebaczenia Bożego. Przebaczenie można uzyskać jedynie czyniąc rachunek z własnych grzechów i okazując skruchę serca. To naturalny odruch serca pod wpływem działającej łaski. Celnik z dzisiejszej przypowieści był zatem – podobnie jak faryzeusz – grzesznikiem, ale grzesznikiem świadomym swojego wewnętrznego stanu. I ta świadomość wyzwoliła w nim skruchę serca, która jest warunkiem uzyskania Bożego przebaczenia i umożliwia działanie Boga. Pan nie gardzi bowiem sercem skruszonym. Celnik odszedł więc usprawiedliwiony, albowiem „kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony”.
Razem z przyjściem Jezusa rozpoczął się nowy rozdział w relacjach Bóg – człowiek. Jezus zechciał uczestniczyć w dramatycznym - spowodowanym grzechem – dialogu miłości między Bogiem a człowiekiem. Obecność Jezusa wśród nas jako Syna Bożego i Człowieczego była, jest i będzie nieustannym świadectwem miłości Boga do nas, grzeszników. Jezus nie tylko wskazuje nam, jak żyć miłością, jak ogarniać nią Boga i ludzi. Ale także uzdalnia nas do miłości. W Nim doświadczamy, że Bóg nas kocha, i jesteśmy przynaglani, by odwzajemniać się Mu miłością. Każdy, kto się do Niej zbliży, zostaje nie tylko uratowany od śmierci wiecznej, ale i napełniony miłością – życiem samego Boga. Doświadczywszy, jak dobry jest Pan, św. Franciszek z Asyżu z bólem serca wołał: „Miłość nie jest kochana!". Wyśmiewano go, bo ludzie nie rozumieli, o co mu chodzi. Nie pojmowali, że każdy człowiek powinien żyć w miłości Pana, że od tego zależy jego szczęście.
Mamy świadomość, że lekarz nie może leczyć dotąd, dopóki chory nie przyzna się do choroby. Nie może Bóg przebaczyć, dopóki człowiek nie uzna i nie wyjawi swego grzechu, bo dał wolną wolę, jako wyraz swojej miłości. Warto, abyśmy tę ewangeliczną przypowieść o faryzeuszu i celniku w świątyni mieli często przed oczyma i nie gardzili innymi, siebie jedynie uważając za sprawiedliwych.
ks. Leszek Smoliński (https://liturgia.wiara.pl/doc/420069.30-Niedziela-zwykla-C)