Rozważania niedzielne
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania niedzielne
Na jednym ze zdjęć, zrobionym w rzymskim więzieniu Rebibbia podczas spotkania z zamachowcem Ali Agcą, św. Jan Paweł II wyraźnie się uśmiecha. I jak o spotkaniu Papieża pisał André Frossard, ,,trzyma swego rozmówcę za ramię, jakby chciał go do siebie przyciągnąć”. Przyciągnąć i ocalić. To podobnie jak w przedstawionych w Ewangelii przypowieściach, które mówią o poszukiwaniu przez Boga Jego dzieci i radości z odnalezienia. Widać w nich prawdziwe i bezwarunkowe wyjście Boga do człowieka, Jego miłosierdzie. Widać je w spojrzeniu ojca, promieniuje nim całe Boże ojcostwo.
Św. Jan Paweł II podejmując próbę zdefiniowania miłosierdzia pisząc, że ono jest zdolne „do pochylenia się nad każdym synem marnotrawnym, nad każdą ludzką nędzą, nade wszystko nad nędzą moralną, nad grzechem. Kiedy zaś to czyni, ów, który doznaje miłosierdzia, nie czuje się poniżony, ale odnaleziony i dowartościowany. Ojciec ukazuje mu nade wszystko radość z tego, że odnalazł się, że ożył. Stąd miłosierdzie ,,objawia się jako dowartościowywanie, podnoszenie w górę, wydobywanie dobra spod wszelkich nawarstwień zła, które jest w świecie i w człowieku”. I dalej: miłosierdzie ,,to szczególnie twórczy sprawdzian tej miłości, która »nie daje się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwycięża«” (Dives in misericordia, 6).
W litanii do Serca Jezusa modlimy się „Serce Jezusa, cierpliwe i wielkiego miłosierdzia”, co obrazuje nam jak ważne w życiu Chrystusa jak i naszym było i powinno być miłosierdzie. Miłosierdzie nie pojmowane w sensie pojedynczych czynów, lecz w sensie globalnym, obejmującym całe nasze życie. Myślę, że każdy z nas powinien być choć trochę podobny do tego ojca z przypowieści Jezusowej: ,,Odpuść nam..., jako i my odpuszczamy...”. ,,Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny”. ,,Kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi”. „To nie oznacza, oczywiście, zamazywania i zapominania - raczej ocalanie i wyzwalanie. Rodzenie (drugiego: tego, który zawinił) do świętości” (Janusz Poniewierski). Bo jednym z przejawów miłosierdzia jest przebaczenie. W logice ewangelicznej przebaczenie wcale nie jest uzależnione od skruchy i przyznania się do winy. Bóg nie czeka na naszą inicjatywę, by okazać nam swoją przebaczającą miłość. Miłosierdzie Boga pozostaje zawsze bezwarunkowe i uprzedza nasze decyzje.
Skutkiem działania miłosierdzia i nieodzownie związanej z nim miłości jest nawrócenie. Kiedy zdecydujesz: „wstanę i wrócę do mojego ojca” i wrócisz do „zagubionej Miłości” – może po wielu latach wewnętrznych rozterek, życiowych bólów, ludzkich zranień i niezrozumienia spróbuj wyobrazić sobie, że miłosierny ojciec pochyla się nad Tobą i pełnym miłości głosem oznajmia: „ten mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się”. Miłosierne spojrzenie ojca tchnęło nowe życie, nadało nowy sens i opromieniło nowym światłem egzystencję powracającego syna. Podobnie jest i w naszym życiu – pełne miłości i zatroskania spojrzenie ojca, matki, przyjaciela, małego dziecka może całkowicie odmienić nasze życie. I sprawić, że „narodzimy się na nowo”.
ks. Leszek Smoliński (https://liturgia.wiara.pl/doc/420063.24-Niedziela-zwykla-C)
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania niedzielne
Jezus Chrystus jasno formułuje w Ewangelii wymagania, które stawia wszystkim swoim uczniom, a nie tylko Dwunastu. To bardzo konkretny argument, byśmy dłużej nie odkładali na bliżej nieznaną przyszłość robienia porządku z tym, co jawnie stoi w naszym życiu w opozycji wobec wiary i Bożego wezwania. Spójrzmy więc pokrótce na przedstawione wymagania.
Pierwszym z nich jest gotowość do rezygnacji ze wszystkiego. „Nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem”. Te twarde i radykalne słowa Jezusa odnoszą się do wszystkich, którzy przez chrzest zostali włączeni do grona chrystusowych uczniów. Bóg po to daje nam rodziców – ojca i matkę – byśmy ich kochali. Po to daje życie, byśmy się nim cieszyli. Pragnie jedynie, abyśmy ponad to wszystko cenili sobie kontakt z Nim. Św. Paweł powie: „Dla Niego wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa”. Tak było w życiu św. Franciszka z Asyżu, który dosłownie przyjął wezwanie do pójścia za Chrystusem. Zostawił bogactwa swojego domu rodzinnego, a towarzyszką swojego życia uczynił „Panią Biedę”.
Drugi warunek to twórcze wykorzystanie życia. Każdy człowiek do czegoś dąży, chce coś w życiu osiągnąć, czegoś ważnego dokonać. Najczęściej tym dziełem jest wychowanie dzieci, zabezpieczenie warunków życia, budowanie kochającej się rodziny. Czasem ten wysiłek twórczy dotyczy dobra ojczyzny, innego człowieka, Kościoła.
„Czy nie traci Matka odwagi, widząc ogrom ubóstwa i zdając sobie sprawę, jak niewiele w rzeczywistości może zrobić?” – zapytał kiedyś założycielkę misjonarek miłości św. Teresę z Kalkuty pewien amerykańskie senator. „Bóg nie powołał mnie, bym odnosiła sukcesy, lecz bym Mu była wierna” – odpowiedziała zakonnica. Podobne pytanie zadał jej kiedyś jakiś dziennikarz: „Czy nie uważa Matka, że to, co robicie to kropla w morzu potrzeb? Tak – odparła – ale gdyby nie było kropli, nie byłoby oceanów”.
Trzeci warunek charakteryzujący ucznia Jezusa, obok gotowości na rezygnację z wszystkiego dla Mistrza i twórczej pasji wykorzystania życia to wielka roztropność. Jest ona szczególnie potrzebna w walce ze złem. To jest najtrudniejszy punkt naszego życia. Zło rośnie obok nas, trzeba codziennie się z nim mocować, ale jeśli się człowiek do tego zabierze nieroztropnie, zginie.
Naśladowanie Jezusa nie jest wcale łatwe. Potrzeba tu powagi, rozumienia i zdolności do długofalowego planowania. Potrzeba chęci podjęcia wysiłku, zdecydowania, aby wytrwać do końca. Niejednokrotnie będziemy musieli dokonać generalnych porządków w naszej życiowej hierarchii wartości, zrezygnować z wszelkich półśrodków, kompromisów czy ustępstw na rzecz jedynie wygodnego i przyjemnego życia. Warto już dziś złożyć na ołtarzu ofiarnym to, co nam przeszkadza w głębszym oddaniu dla Chrystusa. Może jest to przeszkoda, która znajduje się na naszej drodze już od wielu lat. Jezus taki dar przyjmie, bo to może stać się momentem świadomego i wolnego opowiedzenia się za Nim. Jemu na tym zależy, abyśmy szli przez życie szczęśliwi i dobrze czyniąc.
ks. Leszek Smoliński (https://liturgia.wiara.pl/doc/420062.23-Niedziela-zwykla-C)
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania niedzielne
Dzisiejsza liturgia słowa podejmuje temat drogi do nieba, czyli „sposobu” w jaki możemy i powinniśmy się tam dostać. Co robić, jak żyć, aby przekroczyć bramy nieba, przez które wielu ludzi będzie chciało przejść? Wypowiedź Jezusa, zanotowana przez św. Łukasza, jest naznaczona atmosferą pewnej rywalizacji, wysiłku i napięcia między ludźmi, którzy chcą dostąpić zbawienia. Okazuje się, że efekt, tej „rywalizacji” będzie zaskakujący: „Oto są ostatni, którzy będą pierwszymi i pierwsi, którzy będą ostatnimi”.
Samo słowo „rywalizacja” i zdobywanie miejsc natychmiast kojarzy się nam ze współzawodnictwem sportowym, w którym bez większych problemów można wskazać, kto jest pierwszy, a kto ostatni. Już samo uczestnictwo w zawodach jest wyróżnieniem dla sportowców, pewną formą nagrody i uwieńczeniem ich kilkuletniej pracy. Są także inne mistrzostwa, w których uczestniczy ponad miliard zawodników! Nie są to igrzyska sportowe, lecz „mistrzostwa duchowe” – „Boże igrzyska”, w których uczestniczą mieszkańcy wszystkich „narodów i języków”. Izajasz w prorockiej wizji opisywał, że uczestnicy tych „igrzysk” przybędą „na koniach, na wozach, w lektykach, na mułach i na dromaderach". My natomiast, ludzie żyjący w XXI w., opieramy się już nie tylko na prorockiej wizji, ale na faktach z własnego życia.
Dla każdego chrześcijanina, osobistym momentem inaugurujący „duchowe mistrzostwa” stanowi chrzest. To tak, jak byśmy zostali powołani do „olimpijskiej reprezentacji”. Od tego momentu mam pełne prawo i szansę na zdobycie nagrody. Jest to nagroda dużo trwalsza od olimpijskiej sławy, majątku czy złota. Nagrodą „mistrzostw duchowych” jest wieczność, szczęście, którego smak zaczynamy poznawać już w trakcie ziemskiego życia. I ta obietnica zbawienia obejmuje wszystkich bez wyjątku.
Nie jest to jedyna różnica miedzy mistrzostwami duchowymi, a sportowymi. O ile w sportowych liczy się szybkość, to w duchowych ważna jest umiejętność zatrzymania i systematycznego wsłuchiwania się w głos swojego sumienia. Mistrzostwa sportowe są kolorowe i widowiskowe, wręcz momentami krzykliwe. Duchowe zaś prezentują się na zewnątrz bardziej skromnie, ale w tej skromności ukryte jest prawdziwe dobro i szczera radość. Każdy sportowiec ociera się przynajmniej o chwilową sławę i zysk, natomiast w codzienność chrześcijanina wpisana jest ofiara, służba i poświecenie. Stąd dużo łatwiej jest o zniechęcenie i rezygnację. Być może dlatego słowa Listu do Hebrajczyków brzmią jak pocieszenie: „wyprostujcie opadłe ręce i osłabłe kolana! Proste czyńcie ślady nogami… Bóg obchodzi się z wami jak z dziećmi”. W duchowych zmaganiach najważniejsze jest nie to, co zewnętrzne i widoczne dla oka, tutaj liczy się wnętrze „zawodników”, które najlepiej zna sam Bóg – sprawiedliwy Sędzia.
Chcąc zdobyć medal, sportowcy codziennie przynajmniej przez kilka godzin pracują ze swoim trenerem. Będąc chrześcijaninem, jestem „zawodnikiem igrzysk duchowych”. Skoro doba ma 96 kwadransów, to ile z nich poświęcam na mój kontakt z Bogiem? Czy ja w ogóle walczę o niebo? Nieba nie zdobywa się bowiem przy okazji, o nie trzeba świadomie zabiegać.
ks. Leszek Smoliński (https://liturgia.wiara.pl/doc/420060.21-Niedziela-zwykla-C)
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania niedzielne
Jezus wiele razy naucza o umiejętności dawania. To właśnie sposób, w jaki dzielimy się z innymi swoimi dobrami, pokazuje nasz prawdziwy stosunek do bliźnich. Ideał relacji międzyludzkich z perspektywy chrześcijaństwa to bezinteresowność, czyli robienie czegoś bez oczekiwania czegoś w zamian. Ktoś może powiedzieć, że nie może nic robić bezinteresownie, bo go na to nie stać. Czy rzeczywiście tak jest? Można chyba stwierdzić, że nawet gdybyśmy nagle stali się bogaci, niekoniecznie staniemy się bezinteresowni. Niewielu ludzi potrafi określić granicę: mam nadmiar, oddam potrzebującemu. Bezinteresowność to nie kwestia materialna. To taka „zaraźliwa” dobroć. Ten, kto jej nie doświadczył na własnej skórze, będzie miał problem, żeby sam stać się człowiekiem bezinteresownym. A bezinteresowny to ten, który działa ze szlachetnych pobudek.
Źródła bezinteresowności należy szukać najpierw w ludzkim sercu. Tak robi wielu młodych ludzi, którzy jeszcze nie dysponują środkami materialnymi. Jeśli ktoś mówi, że wszyscy młodzi są źli, to bardzo poważnie mija się z prawdą. Wystarczy spojrzeć, ilu młodych ludzi jest zaangażowanych w bezinteresowną pomoc innym. Powstają koła wolontariuszy, którzy są obecni w szpitalach, domach pomocy, pogotowiach opiekuńczych czy hospicjach. Poświęcają swój czas, aby pomagać innym, którzy potrzebują wsparcia. Nieraz zdarza się, że to wsparcie jest potrzebne gdzieś blisko, za ścianą mieszkania, w którym żyjemy. Wiele osób oczekuje na życzliwą dłoń, choćby drobny gest dobroci, który nigdy nie traci swojej wartości. Pewna nastolatka wyznała: „Mam sąsiada inwalidę, któremu pomagam już od lat, bo właściwie on nie opuszcza swojego mieszkania (problemy fizyczne i psychiczne), co miesiąc wpłacam pieniądze na konto polskich dzieci głodujących i robię jeszcze kilka innych tzw. dobrych uczynków. Nie sądzę jednak, żebym miała jakieś szczególne powody do dumy!”. To tylko jeden z wielu pięknych przykładów cichej pomocy, które spotykamy w naszym codziennym życiu.
Brak działań bezinteresownych wskazuje, że coś z człowiekiem nie tak, że nie ma wykształconego sumienia, poczucia godności. Skoro dajesz – to znaczy, że masz poczucie, że masz czegoś więcej niż inni. Może masz więcej czasu, pieniędzy, cierpliwości, zrozumienia, delikatności. Jak dobry Samarytanin, który zatrzymał się, bo tak dyktowało mu jego serce. Czy jak Weronika, która na krzyżowej drodze zadbała o to, by zbolała twarz Chrystusa została otarta z brudu ludzkiego grzechu. Czy spodziewała się, że jej chustę z odciśniętą twarzą Boskiego Zbawiciela będziemy oglądać do dziś? Ona dobrze zrozumiała słowa Jezusa, że „więcej szczęścia jest w dawaniu, aniżeli braniu”.
Są rzeczy, których nie da przeliczyć się na pieniądze, ani których nie da się zdobyć sprytem czy podstępem, znajomościami czy szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Gdzie zatem tkwi sekret chrześcijańskiej bezinteresowności? Jak być zdolnym do bezinteresowności? Pomocą w odpowiedzi na tak postawione pytania mogą być słowa św. Teresy z Avila, hiszpańskiej mistyczki, która mówiła: „Sama Teresa – to nic, ale z Chrystusem – Teresa może wszystko”.
ks. Leszek Smoliński (https://liturgia.wiara.pl/doc/420061.22-Niedziela-zwykla-C)
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania niedzielne
W czasie wizyty św. Jan Pawła II na Jasnej Górze w 1983 roku padły znamienne słowa, skierowane do młodzieży w czasie Apelu Jasnogórskiego: „Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali”. Czemu ma służyć stawianie wymagań? Mądry wychowawca odpowie, że prawidłowemu rozwojowi, ponieważ każą one iść do przodu i pokonywać napotykane przeszkody i trudności.
Żeby wiara mogła zapłonąć żarem, płomień wiary musi być nieustannie podtrzymywany i podsycany. Pewną analogię możemy zobaczyć w ogniu olimpijskim, który jest wzniecany przy pomocy promieni słonecznych w ruinach świątyni Hery w starożytnej Olimpii na Peloponezie. Stamtąd sztafeta olimpijska przekazuje pochodnię olimpijską kolejnym biegaczom. Tradycja zapalania ognia sięga Igrzysk z 1928 roku, a jego przenoszenia w sztafecie – 1936 roku. Na koniec ogień niesiony w pochodni przybywa do miasta-gospodarza igrzysk. Tutaj w trakcie ceremonii otwarcia zapalany jest znicz olimpijski, który płonie przez cały czas trwania zawodów.
Płomień ognia olimpijskiego może zgasnąć, jak zdarzyło się to trzykrotnie wyniku oberwania chmury czy problemów technicznych. Podobne niebezpieczeństwo grozi płomieniowi wiary, który może zmniejszyć swoją intensywność lub zupełnie zagasnąć pod wpływem trudnych wydarzeń życiowych czy własnych zaniedbań, które mają wpływa na osłabienie wiary.
Wiara, która jest dynamizmem otrzymanym na chrzcie, nie jest wolna od znaków zapytania czy różnego rodzaju wątpliwości. Częsta bywalczyni jednego z forów internetowych napisała m.in.: „Niepokoi mnie jakość mojej wiary. To, że moja wiara jest słaba, że nie potrafię dawać świadectwa. Staram się kierować w życiu wiarą, ale widzę, że postępuję nie tak jak powinnam – jaka jest wola Boża, chociaż nie wiem często jak powinnam. Niepokoi mnie, gdy widzę, że ktoś czyni coś niezgodnego z przykazaniami, ale nie umiem podjąć tematu, porozmawiać z kimś o tym tak, aby go do Boga przybliżyć. Staram się kierować w życiu katolickimi zasadami, ale coraz wyraźniej widzę, że to, co dla mnie jest oczywiste, nie jest oczywiste dla innych, nawet dla tych, którzy chodzą do kościoła co niedzielę”.
Wiara domaga się od nas dociekliwości w poznawaniu, stawianiu pytań, jak i poszukiwaniu odpowiedzi. Ale człowiek wiary powinien mieć również odwagę i żar Ducha Bożego, aby żyć wiarą na co dzień. Andrea Bocelli, najpopularniejszy tenor świata a jednocześnie człowiek głębokiej wiary, wyznał w jednym z wywiadów prasowych: „Sądzę […], że każdy z nas ma wielki przywilej, ale i konkretny obowiązek bycia żywym, pulsującym i pełnym radości świadkiem wiary chrześcijańskiej. Mało tego, mamy ją nieść, gdzie tylko możemy, poprzez przykład życia i propozycję dzielenia się z innymi, dawania siebie”.
Nie da się żyć i rozwijać właściwie bez stawiania wymagań sobie i innym. Wzorem jest dla nas Syn Boży, który jako największe kryterium pozostawił nam miłość do końca. Uobecnia się ona w Eucharystii, jak również jest wezwaniem, by zapalać miłością spotkanych po wyjściu ze świątyni ludzi. Będzie to możliwe tylko wtedy, gdy każdego dnia będziemy pogłębiali naszą osobistą więź z Jezusem.
ks. Leszek Smoliński (https://liturgia.wiara.pl/doc/420135.20-Niedziela-zwykla-C)