Rozważania niedzielne
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania niedzielne
Po co to wszystko? Po co modlić się wytrwale i nie ustawać? Czemu ma służyć nasza obecność przed Bogiem? Te i podobne pytania pojawiają się, gdy ktoś doświadcza niewysłuchanych próśb czy zawiedzionych nadziei, a jego cierpliwości jest doświadczana ponad miarę. Wtedy warto spojrzeć na biblijnego Mojżesza, który trwał ufnie przed Panem z wzniesionymi do góry rękami, by wyprosić zwycięstwo nad nieprzyjacielskim oddziałem Amalekitów. Kiedy ręce Mojżesza opadały, wtedy przewagę zyskiwali Amalekici.
Modlitwa to nie tylko wypowiedzenie słów, ale przede wszystkim trwanie przy Bogu, nawet wtedy, kiedy wydaje się to beznadziejne. Przeżywając październik winniśmy uświadomić sobie, iż taką cierpliwą, wytrwałą modlitwą jest różaniec. Często w autobusie, w kolejce, czy na łóżku szpitalnym ktoś przesuwa paciorki różańca. Wielu młodych nosi pierścionki z dziesięcioma wypukłościami i używa ich do odmawiania modlitwy różańcowej.
Z jednej strony uderza nas prostota różańca, który dostępna jest dla każdego człowieka. Z drugiej zaś – zachwyca głębia ewangelicznego przesłania, które w sobie niesie. Francuski pisarz i poeta Charles Péguy wyznał na temat różańca: „Przez osiemnaście miesięcy nie byłem w stanie mówić Ojcze nasz… nie potrafiłem zaakceptować Jego woli! Modliłem się więc do Maryi. Modlitwy do Maryi są modlitwami ostateczności. Nie ma żadnej takiej modlitwy w całej liturgii, której najnędzniejszy z grzeszników nie mógłby wypowiedzieć w całej prawdzie. W całym mechanizmie zbawienia Zdrowaś Maryjo to ostatni ratunek, którego nie można zatracić. Modlitwa ta odmawiana sercem wzbudza pragnienie, by śpiewać, nie tylko głosem, ale całym życiem, miłość do Dziewicy Maryi”. Każde z tego typu świadectw pokazuje, jak Bóg rzeźbi w sercu człowieka niewidzialne kształty, jak pomaga dojrzewać i nabierać odwagi w podejmowaniu życiowych decyzji.
To wytrwałość w modlitwie ukazuje, do jakiego stopnia człowiekowi na danym darze zależy. Jeżeli komuś nie zależy, to nie będzie prosił, powie raz i skończy. Jeżeli komuś nie zależy na spotkaniu, zapuka do drzwi i odejdzie; ale jeżeli mu na tym spotkaniu zależy, to będzie stał pod drzwiami i pukał dotąd, dopóki drzwi się nie otworzą. A więc wytrwałość w modlitwie jest sprawdzianem wiary człowieka, jego zaufania Bogu. Ta wytrwałość z kolei powoduje wzrost w wierze, zbliża do Boga. Proszący nawiązuje bowiem ścisłą więź z tym, który może udzielić oczekiwanego daru.
Nie wszyscy jednak – nawet wśród katolików – wierzą w moc i skuteczność modlitwy. Powód? W naszej epoce człowiek bywa często rozczarowany brakiem natychmiastowych efektów. Jeszcze inni twierdzą, że wszystko, co nas spotyka, jest już zapisane w gwiazdach; nie unikniemy przecież swojego przeznaczenia; po co więc wytrwale modlić się i nie ustawać? To ważne pytanie. Być może, szukając odpowiedzi na nie, odnajdziemy na nowo sens słów, mechanicznie powtarzanych dotąd rano i wieczorem.
Pamiętajmy, by modlić się. Pomimo piętrzących się trudności, które są podobne do wojsk silnego przeciwnika. Pomimo przeszkód na drodze rozwoju duchowego w postaci osób bezwzględnych, przebiegłych i pozbawionych wrażliwości na los bliźnich, jak ewangeliczny sędzia. Pełni wytrwałości, pokory i wiary prośmy Boga: Panie, naucz mnie modlić się nieustannie i nie tracić nawet najmniejszej chwili.
ks. Leszek Smoliński (https://liturgia.wiara.pl/doc/420068.29-Niedziela-zwykla-C)
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania niedzielne
Wśród słów, które mają coraz mniej miejsca w naszym codziennym życiu, jest krótkie „dziękuję”, które jednoznacznie kojarzy się z wdzięcznością. Często słyszymy słowa, że wdzięczność mobilizuje, że jest potrzebą człowieka. Ale, sami wiemy z własnego życia, że często słowo „dziękuję” nie chce nam przejść przez gardło. Być może zatracamy w sobie naturalny odruch na otrzymane dobro? Wtedy stajemy się podobni do dziewięciu trędowatych z dzisiejszej Ewangelii. A w naszych uszach brzmią wtedy Chrystusowe słowa, które zostały wypowiedziane o potrzebie wdzięczności: „Wtedy jeden z nich, widząc, że jest uzdrowiony, wrócił, chwaląc Boga donośnym głosem, padł na twarz u Jego nóg i dziękował Mu. A był to Samarytanin. Jezus zaś rzekł: «Czyż nie dziesięciu zostało oczyszczonych? Gdzie jest dziewięciu? Czy się nie znalazł nikt, kto by wrócił i oddał chwałę Bogu, tylko ten cudzoziemiec?»”.
Poczucie wdzięczność to nie tylko przejaw dobrych manier, ale postawa, która jest miernikiem wielkości człowieka, jego bezinteresowności i szlachetności. Człowiek wdzięczny to ten, który dostrzega, że nie wszystko zawdzięcza sobie samemu, że jest częścią społeczności, której niemal wszystko zawdzięcza, w jakiś sposób powinien zdawać sobie sprawę z tego, że jest dłużnikiem innych, że powinien za wszystko być wdzięczny. I z tego rodzi się poczucie szczęścia.
Kiedy patrzymy na uzdrowionych w dzisiejszej Ewangelii, to możemy w nich odkryć także motywy naszego postępowania. Samarytanin – cudzoziemiec jako jedyny docenił łaskawość Boga, Jego obdarowanie i miłość. Pozostałych dziewięciu – nie dostrzegło obdarowania i skupiło się tylko na fakcie odzyskania zdrowia, jak małe dziecko na otrzymanym prezencie. Uzdrowieni z trądu zachowali się jak wielu takich, którzy nie potrafią być wdzięczni innym, gdyż są chciwymi egoistami i sądzą, że wszystko im się należy za darmo.
Co znajduje się u podstaw naszej niewdzięczności? Naczelne miejsce zajmuje stawianie siebie w centrum. To rozwija błędne przekonanie, że wszystko zawdzięczamy sobie, swoim zdolnościom, sprytowi czy kontaktom z innymi. Zakrywa nam to prawdę o poszukiwaniu i znajdowaniu Boga we wszystkich rzeczach. Dziś ludzie nauczyli się narzekania i często swoim życiem, zamiast pieśni dziękczynienia, wyśpiewują niezadowolenie i biadolenie. Zapominają, że narzekanie jest zaraźliwe i jak odrobina zakwasu, zakwasza ludzi wokoło i niszczy w nich umiejętność dostrzegania dobra, prawdy i piękna.
Wdzięczność jest dla nas zaproszeniem, aby mieć oczy otwarte, wystarczająco uważne i przenikliwe, by wszędzie widzieć Boga i Jego miłość do nas. W każdej Mszy św. pada wezwanie: „Dzięki składajmy Panu Bogu naszemu, a wierni odpowiadają: „godne to i sprawiedliwe”. Bóg jest godny tego, by Mu dziękować. Dzisiejsza Eucharystia jest okazją, by nie tylko prosić, ale na nowo rozbudzić w sobie postawę wdzięczności. I pokazać, że najważniejszy pozostaje dla nas boski Darczyńca. Spróbujmy też w najbliższym tygodniu dostrzec obdarowanie przez innych – i za to również okazać im swoją wdzięczność.
ks. Leszek Smoliński (https://liturgia.wiara.pl/doc/420067.28-Niedziela-zwykla-C)
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania niedzielne
Młoda matka spodziewa się trzeciego dziecka. Zarówno mąż jak i teściowa, u których mieszka, domagają się stanowczo, by je usunęła. Pewnej nocy ma sen. Widzi piękne dziecko biegnące do niej z wyciągniętymi rączkami i wołające: „Mamusiu, nie zabijaj mnie”. Budzi się, nie może już zasnąć do rana. Wie, ze to nie jest zwykły sen, to wezwanie sumienia. Upływa jednak kilka dni. Idzie do lekarza. Mimo tak wyraźnego upomnienia, ulega presji otoczenia. Taka bezradność boli i zastanawia. Do zaślepionego człowieka nic nie dociera.
Podobnie nic nie docierało w czasie ziemskiego życia do ewangelicznego bogacza, „który ubierał się w purpurę i bisior i dzień w dzień ucztował wystawnie”. Natomiast przed pałacem bogacza „leżał żebrak pokryty wrzodami, imieniem Łazarz. Pragnął on nasycić się odpadkami ze stołu bogacza. A także psy przychodziły i lizały jego wrzody”. Ta opowieść Jezusa dotyka ważnego problemu: nasze życie doczesne jest konsekwencją naszych ziemskich wyborów. Doskonałe streszczenie tej prawdy zawiera stara łacińska maksyma, która uczy, że „każdy jest kowalem swojego losu”.
Warto zastanowić się, na czym polegał grzech bogacza? Nie wystarczy powiedzieć, że był złym człowiekiem, bo Jezus nic o tym nie mówi. Nie wspomina również o tym, że bogacz dręczył fizycznie Łazarza, że mu dokuczał, że z niego kpił, że go obrażał. Nic z tych rzeczy. Bogacz nie dostrzegał Łazarza, bo przed swoimi oczyma miał parawan bogactwa, który uczynił go ślepym, nieczułym i obojętnym na los potrzebującego. Dopiero w otchłani „podniósł oczy, ujrzał z daleka Abrahama i Łazarza na jego łonie”. Dopiero tam „podniósł oczy”, „ujrzał”, ale tym razem „z daleka”. I było już na to zdecydowanie za późno.
Dopiero cierpienie przypomniało bogaczowi o pięciu braciach, którzy dalej ucztują i bawią się. Jednak słyszy odpowiedź: „niemożliwe”. Nawet gdyby posłać im ducha zmarłego, nic to nie pomoże. I w tym momencie: Abraham mówi: „Mają Mojżesza i Proroków, niechże ich słuchają”. Mają po prostu słowo Boże – w Nim jest wszystko zawarte. To w tej sytuacji jedyny i właściwy drogowskaz. Pośmiertny los bogacza i Łazarza nie jest jakąś zemstą czy karą Bożą, lecz naturalną konsekwencją stylu i kierunku życia. Kto inwestował tylko w doczesność i dobra materialne, musi się zadowolić tym, co one oferują, a więc tymczasowością i śmiertelnością. Kto natomiast nie mógł polegać jedynie na sobie i swym stanie posiadania, nauczył się polegać na Bogu i zainwestował w ten sposób w życie wieczne.
Wokół nas jest wielu potrzebujących. Nieraz może nas to przerażać. Ale częściej zobojętnia, zamyka nasze oczy i serce. Dlatego kiedy tłumaczymy się sami przed sobą, że nie jesteśmy w stanie zaradzić potrzebom wszystkich łazarzy, musimy nieustannie zwracać swój wzrok ku Chrystusowi. To On będąc bogatym, dla nas stał się ubogim, aby nas ubogacić swoim ubóstwem. Jezus przypomina nam, że musimy nieustannie otwierać swoje oczy na potrzeby i cierpienia braci oraz rozwijać w sobie dar roztropności. Wszystko po to, by mieć świadomość tego, po co żyjemy i stawać się darem dla innych.
ks. Leszek Smoliński (https://liturgia.wiara.pl/doc/420065.26-Niedziela-zwykla-C)
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania niedzielne
Kościół nie jest wspólnotą panów, ale sług. Tak jak Chrystus nie przyszedł, „aby mu służono, ale aby służyć”, tak powołaniem każdego w Kościele jest służba, czyli bycie z innymi, a nie tylko dla innych. Pan Jezus mówi dziś do swoich uczniów: „Tak i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono, mówcie: „Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać”»”. W jaki sposób ma zatem wyglądać nasz służba?
Podstawowym elementem służby w tworzeniu wspólnoty Kościoła jest postawienie Boga na pierwszym miejscu. Nie zawsze dzieje się to natychmiastowo. Wspaniałe świadectwo poszukiwania w wierze może stanowić życie bł. kard. Johna Henry’ego Newmana (1801-1890), anglikańskiego teologa i konwertyty. Jak powiedział o nim w 1975 roku papież bł. Paweł VI, Newman „był przeświadczony o tym, że przez całe życie z wiarą i pełnym oddaniem szedł za światłem prawdy, stając się coraz jaśniej świecącą latarnią morską dla wszystkich, którzy dzisiaj, pośród niepewności świata – świata, jaki on w sposób proroczy przewidział – pragną niezawodnej orientacji i pewnego przewodnictwa”. Liturgiczne wspomnienie bł. kard. Newmana Kościół obchodzi 9 października, czyli w rocznicę jego nawrócenia na katolicyzm w 1845 r.
Drugim elementem służby w tworzeniu wspólnoty Kościoła jest pokora, która stanowi fundament życia duchowego. Człowiek pokorny uznaje, że Bóg jest wszystkim i że wszelkie dobro pochodzi od Niego. Św. Teresa z Avila, hiszpańska mistyczka i doktor Kościoła, obrazuje rolę pokory alegorią wziętą z gry w szachy. Żeby wygrać partię w szachy, trzeba najpierw umieć ustawić figury i piony na szachownicy, a potem umiejętnie nimi manewrować. Teresa umie grać w szachy i dlatego wie, że spośród figur najważniejsza w grze jest królowa, inne figury i pionki pomagają jej tylko. Królowa (hetman) z gry w szachy jest właśnie obrazem pokory! Inne zalety i sprawności będą jej pomagać. Jest to niezwykła sprawność, ale tylko dla Boga i dla tych, którzy poznają prawdę o Nim. Dla pozostałych pokora to coś dziwnego, nienormalnego, wręcz odpychającego. Św. Teresa daje taki oto przepis na pokorę: poznaj dwie prawdy: o sobie – że jest w tobie także zło, i o Bogu – że On ciebie takim kocha.
Trzecim elementem służby w tworzeniu wspólnoty Kościoła jest dostrzeganie potrzebujących i służba im. W naszych polskich warunkach doskonale zrozumiała tę prawdę siostra Małgorzata Chmielewska. Jako przełożona wspólnoty Chleb Życia, prowadzi domy dla bezdomnych, chorych, samotnych matek oraz noclegownie, jest matką adoptowanych dzieci. Boga i szczęścia szuka przede wszystkim w codziennej pracy z biednymi, odrzuconymi, bezdomnymi, chorymi, cierpiącymi. Przywraca im godność i wiarę w siebie. Nigdy się też nie żali, bo wierzy w sens i powodzenie tego, co robi. Jak wyznała, „ja swoje życie traktuję jako służbę, dlatego staram się pomóc drugiemu człowiekowi po to, żeby on sam sobie pomógł, na tyle, na ile jest w stanie”.
Chrystus Sługa może rzeczywiście wejść w życie ludzi naszego pokolenia i może to życie przemienić, przekształcać. Trzeba Go postawić na pierwszym miejscu, uznać prawdę o sobie, a także dostrzec tych, w których jest obecny na co dzień.
ks. Leszek Smoliński (https://liturgia.wiara.pl/doc/420066.27-Niedziela-zwykla-C)
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania niedzielne
Jezus Chrystus wskazuje uczniom w Ewangelii: „Nie możecie służyć Bogu i Mamonie!”. Wydaje się, że ta przestroga odnosi się najpierw do pierwotnego znaczenia tego słowa, które oznaczało zabezpieczenie, oparcie, pewność. Z czasem słowo „mamona” zaczęło bożka pieniędzy i bogactwa. Słowo Boże daje nam jednak także i inną przestrogę. Chodzi o to, że nad pieniądzem trzeba panować. W innym wypadku on zapanuje nad człowiekiem. I wtedy stanie się ów człowiek konsumentem rozrywek, przyjemności zmysłowych, hazardu, a nawet sławy czy kariery. A bożek będzie domagał się wciąż nowych ofiar, wynikających z coraz większego nienasycenia.
W zachowaniu ludzkim możemy dostrzec dziwną zależność: człowiek podejmuje logiczne, refleksyjne, a i uczciwe działanie dopiero wtedy, gdy zostaje postawiony w jednoznacznych sytuacjach z których wynika, że wcześniej zachowywał się nieuczciwie. Podobnie jak w przypowieści o nieuczciwym zarządcy, który ma świadomość, że jego zwolnienie jest nieuniknione. Dopiero wtedy tak naprawdę otwiera oczy i dostrzega dramat swojego położenia. W świetle pytania właściciela widzi nieuczciwość w swoim zachowaniu. Dotychczas korzystał bowiem ze swojego stanowiska, aby trwonić dla własnych celów majątek swojego pana. Teraz wie, że stracił zaufanie i posiadane stanowisko.
Jezus chwali jednak nieuczciwego zarządcę. Ale wcale nie za to, że przywłaszcza sobie bezprawnie dobra innych i pozyskuje sobie przyjaciół kosztem właściciela. Nie chwali jednak sama postawa zarządcy, ale tylko jego przezorność; pomysłowość, z jaką rozwiązał trudną sytuację i nie poddał się zwątpieniu. Zarządca wybiera sposób wyjścia z trudnej sytuacji. Dotąd prawie nie zauważał istnienia innych, myślał tylko o sobie i o swoich interesach. Teraz odkrywa wartość przyjaźni. Ocalenie siebie dokonuje się przez otwarcie na innych. I właśnie ta jego zapobiegliwość, otwartość na drugiego człowieka, zostaje pochwalona, a nie sposoby, których używa, aby zapewnić sobie przyszłość.
Ważnym środkiem do panowania nad sobą, nad pragnieniami woli i poruszeniami serca, jest asceza, której przejawem staje wewnętrzna samodyscyplina. Pomaga ona realizować życie duchowe, zdobywać świętość. Dyscyplina pomaga też zmniejszyć stawianie siebie w centrum, by skoncentrować się na Jezusie i życiu zgodnym z Jego duchem oraz na miłości bliźniego, która chroni przed samolubstwem.
Jako uczniowie Jezusa powinniśmy działać z taką samą przezornością, zręcznością i otwarciem na drugiego człowieka, jak tego dokonał ewangeliczny zarządca. Często zdarza się jednak, że kiedy w naszym życiu chodzi o wzniosłe sprawy naszego zbawienia, to wówczas my, „synowie światłości”, nie podejmujemy radykalnych i zdecydowanych decyzji. Stajemy się wówczas opieszali, leniwi i zrezygnowani. Nie ma w nas odpowiedniej energii i motywacji do odważnych zmian. Zaufajmy dziś na nowo Bożej opatrzności. Pamiętajmy, że w jeżeli w naszym życiu za cel wybieramy wieczność – musimy nauczyć się traktować doczesność wyłącznie w kategoriach przygotowania, próby, drogi czy środka, ale nigdy – celu.
ks. Leszek Smoliński (https://liturgia.wiara.pl/doc/420064.25-Niedziela-zwykla-C)